Kremowo – mydlana inauguracja października

Dawno nie było kremu – więc dziś zrobiłam dwa. Pewnie byłby tylko jeden, ale się nie całkiem udał, więc zrobiłam poprawkę. I tak – pierwsze zdjęcie pokazuje jak ja to planuję – że jest faza tłuszczów (do 30% z emulgatorem włącznie), jest faza wodna – 70%. Każda z tych faz składa się z tego, co akurat chcę dodać – tutaj jojoba, olejek z kiełków pszenicy i awokado. Dlaczego tak – dużo by opowiadać, ale po prostu pasują mi te właściwości tłuszczów do tego, co chcę osiągnąć. Do fazy wodnej idzie wszystko rozpuszczalne w wodzie. Potem obie te fazy łączymy i patrzymy jak w miarę mieszania powstaje krem.

Krem mi co prawda powstał, ale nie zgęstniał. No i tu jest moment na odczucia ekstremalne – no bo jak to??? Z myślenia i papierków lakmusowych mi wyszło, że coś z odczynem nie tak – że za kwaśny, ale papierki (a mam trzy) były równie skołowane jak jak – każdy pokazywał co innego. No ale żeby się przekonać postanowiłam natychmiast zrobić ten krem jeszcze raz. No i zrobiłam – bez herbaty – i wyszedł lepiej. Całość dogęściłam włóknami pomarańczy – mam lekką, puszystą konsystencję, delikatny zapach no i – najważniejsze – cudownie się rozsmarowuje. Mirosław spróbował i powiedział, że taki krem to on tez mógłby mieć – co odczytuję jako najlepszy komplement 🙂 Ten bardziej udany to ten po bokach, ale ten pierwszy też jest OK.

No i jeszcze na koniec zrobiliśmy sobie mydło – znów czekoladowe – na zdjęciu wygrzewamy go w piekarniku 🙂