Kremowy weekend

Był weekend czyli robiłam krem – a właściwie kremy. Chciałam zrobić dla siebie krem na dzień z olejów szybkoschnących, takich, co to nie zapychają porów – tym samym z olejów, które nie znoszą podgrzewania – czyli krem na zimno. Drugim projektem był krem na noc, żeby zamiast cowieczornego odmierzania kropel cennego oleju (róża, jojoba albo arganowy) oraz kwasu hialuronowego na dłoń, po prostu użyć kremu. Szczytne cele, więc działajmy 🙂

Zamówiłam emulgator, co to działa na zimno – cosmedia się zwie, recenzje ma świetne – i zrobiłam jak znawczynie na blogach piszą. Dodałam proszku na koniec – i konsternacja, bo to się nie rozmieszało, a na rękach zostają białe kłaczki. OK, rozkmińmy problem – sprzedawca pisze, żeby cosmedię rozpuścić w wodzie – rozpuszczamy więc – 6 godzin, profesjonalnym mieszadłem magnetycznym – i nic. Nie rozpuszcza się. Odstawiam to na bok jako jeszcze jedno zjawisko niewyjaśnione i biorę się za sprawdzoną biobazę emulgującą, która działa, ale na ciepło – więc tylko z olejami, które znoszą podgrzewanie. I jest spodziewany sukces, powstał – zresztą na zamówienie – krem na noc, z olejem jojoba i z kiełków pszenicy oraz z kwasem migdałowym, coby wymienić tylko główne składniki. Jest zrobiony ‚ze sprężynką’ czyli konsystencja puszysta. Mam nadzieję, że się spodoba 🙂 A ja w międzyczasie, używając sobie moich kremów, będę rozmyślać nad zagadką cosmedii.

Jutro post o mydłach pachnących, a więc do jutra 🙂