Sernik dla zapracowanych

Postanowiłam podzielić się moim przepisem na sernik, bo jest prosty, szybki i zawsze wychodzi. A nawet kiedy (moim zdaniem) nie wyszedł zbyt dobrze i tak został zjedzony i pochwalony, czyli chyba jednak był dobry 🙂

Do sernika potrzeba: kubełek sera Piątnica, pięć jajek, około 100 gramów stopionego, dobrze ciepłego masła, około 200 ml cukru (drobnego raczej), paczka sernixa, otarta skórka z cytryny (opcjonalnie rodzynki – drobne). Ser, jajka i ciepłe masło przekładam do miski i miksuję do połączenia się składników, stopniowo dodaję cukier aż do rozpuszczenia. Dodaję otartą skórkę z cytryny, na koniec wsypuję sernix, mieszam wstępnie łyżką, potem mikserem. Teraz dodaję rodzynki, jeśli ma być z rodzynkami. Przepis, jak widać, dobrze jest zapamiętać – jeśli ma się w domu kota. Przekładam do foremki, wkładam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Ten mój sernik piekł się godzinę, wyrósł jak widać, ale potem on (niestety) osiada, ale te pęknięcia, które widać, znikają wtedy bez śladu. Na koniec bywało, że robiłam polewę czekoladową albo też polewę z soku z cytryny, ale on bez niczego jest równie pyszny, a roboty mniej. Mój sposób jest ze strony Whiteplate, bardzo fajny blog kulinarny, polecam 🙂

Galaretka z pigwy

Pigwa – dobre źródło witaminy C, dobra na nalewki i galaretki. Pamiętam, pierwsza nasza galaretka powstała, bo zrobiliśmy za gęsty sok. Ale okazała się na tyle udana, że postanowiliśmy przy niej zostać. Dodaję ją do naleśników na słodko, fajnie podkręca smak, bo jest cierpka. W tym roku zrobiłam ją tak:

Oczyszczonych i pokrojonych owoców było 2,1 kg, do tego poszło 1,8l wody. Gotowałam, bez mieszania, aż pigwa zaczęła się lekko rozpadać. Odcedziłam przez gazę, dodałam do gorącego soku kilo cukru i kandyzowaną skórkę pomarańczową. Gotowałam jeszcze z pół godziny w szerokim rondlu (odkrytym – dopisek męża), mieszając od czasu do czasu. Potem patrzyłam, czy już się ścina kropla wylana na talerzyk. Kiedy wyraźnie zaczęła się ścinać przełożyłam do wyparzonych i gorących słoików. Tyle, prościzna.

Jeść też coś trzeba, no więc chleb…

Coś o pieczeniu chleba dla odmiany – bo wspominałam, że sami pieczemy swój chleb, żytni, razowy, na zakwasie. Od lat, z drobnymi modyfikacjami, ale procedura jest taka sama i zawsze się udaje : ) Na zdjęciach kolejno – zakwas (czyli ‚starter’), zaczyn (czyli zakwaszona nim porcja ciasta, które sobie siedziało i ‚pracowało’ 8 godzin w cieple, następnie po dodaniu porcji mąki i wyrobieniu poszło do foremek, gdzie rosło – dziś bardzo sprawnie, po czym się pięknie upiekło. I był ciepły chleb na kolację. Kto miałby ochotę zgłębić temat – a może i skosztować – hmm – warsztaty pieczenia chleba?